Marketowe półki uginają się od zawiasów, zamków, kątowników i innych drobnych detali wykorzystywanych przy domowych remontach i większych realizacjach. W czasach masowej produkcji i łatwego dostępu do wszelkiego rodzaju elementów złącznych, uchwytów, profili i gotowych konstrukcji metalowych, mogłoby się wydawać, że niewielka narzędziownia z maszynami do precyzyjnej obróbki metalu, straciła rację bytu. Nic bardziej mylnego: nawet największe hurtownie techniczne nie znajdą odpowiedzi na wszystkie potrzeby klienta, a kiedy mowa o prototypach, narzędziownia staje się jedyną deską ratunku.
Tworzą specjalistyczne prototypy, unikalne detale i komponenty maszyn, które na rynku europejskim po prostu nie istnieją. Profesjonalne narzędziownie to zdecydowanie coś więcej, niż dawne zakładu ślusarskie, tu liczy się precyzja liczona w ułamkach milimetrów.
– W dobie seryjnej produkcji, cyfrowych katalogów i taśmowych dostaw z Azji, wielu osobom wydaje się, że wszystko można dzisiaj kupić. Klikasz, zamawiasz, montujesz. Ale rzeczywistość technologiczna nie jest tak prosta. Tysiące urządzeń działających w fabrykach, przetwórniach, zakładach komunalnych czy specjalistycznych pracowniach są nowoczesne maszyny. Problem pojawia się wtedy, gdy zużyciu ulega element, którego nikt seryjnie nie produkuje. To właśnie wtedy do akcji wkraczamy my – zdradza Jakub Zacharczuk, właściciel takiej narzędziowni.
Jak tłumaczy, zapotrzebowanie na usługo związane z precyzyjną obórką metalu są bardzo duże, szczególnie teraz, gdy technologia rozwija się w zawrotnym tempie.
– Specjalistyczne, najczęściej unikatowe projekty to nasza codzienność, nie spoglądamy na nią jako powielanie gotowych schematów. Każdy projekt to nowe wyzwanie. Klienci trafiają do nas z elementami, których nie da się dopasować do żadnego katalogu. Czasem to zużyty wałek z maszyny sprowadzonej z Japonii, czasem pęknięty uchwyt z niestandardowym gwintem, a czasem tylko fragment urządzenia, które przestało działać. Nie pytamy, „gdzie to kupiłeś”. Pytamy: „co ma robić i jak możemy to dla Ciebie odtworzyć” – tłumaczy Jakub Zacharczuk.
Przedsiębiorca ze Szczecina, mający warsztat w podgryfińskim Czepinie, od lat powtarza, że jego pracownia nie jest serwisem, lecz warsztatem rozwiązań. To podejście widać na każdym etapie pracy: od momentu, gdy klient przynosi element bez dokumentacji, po finalne testy nowego komponentu.
– Rozpoczynamy od analizy: z czego była wykonana część, jak się zużyła, jakie siły na nią działały. Potem przechodzimy do projektowania w programach CAD. Tu nie ma miejsca na domysły: wszystko musi się zgadzać co do ułamka milimetra. Gotowy projekt trafia na tokarki, frezarki, maszyny CNC – wyjaśnia ekspert.
Praca tej niewielkie narzędziowni to połączenie rzemiosła i zaawansowanej inżynierii. Z jednej strony mamy do czynienia z narzędziami, z drugiej z logicznym myśleniem i analizą funkcji danego elementu. Właśnie dlatego najczęściej z usług Jakuba Zacharczuka korzystają klienci, którzy na co dzień operują skomplikowanymi maszynami, a nie mogą sobie pozwolić na przestój produkcji przez brak jednego drobnego, ale kluczowego detalu. W takich przypadkach liczy się czas, ale i jakość.
– Oczywiście zaplecze maszynowe jest ogromnie ważne, nieustannie inwestujemy w jego rozwój. Ogromną wagę ma też sama wiedza, to dlatego z naszych usług korzystają firmy nie tylko z Polski, a niektóre elementy, które powstawały w naszej pracowni, objęte są tajemnicą – mówi ekspert.
Jakie? Jakub Zacharczuk nie zdradza szczegółów, wspomina jedynie, że wytwarzał już prototypowe elementy dla branży kosmicznej i astronomicznej.
– Coraz częściej trafiają do nas również klienci, którzy sprowadzili maszyny z zagranicy, z Niemiec, Szwajcarii, Chin, czy Japonii – i dopiero przy pierwszej awarii dowiadują się, że czas oczekiwania na część to kilka tygodni, a koszt przekracza wartość naprawy. U nas nie ma takiego problemu. Tworzymy komponenty na miejscu, szybko, zgodnie z potrzebami i w porozumieniu z klientem. W wielu przypadkach to jedyny realny sposób, by utrzymać maszynę w ruchu – wyjaśnia Jakub Zacharczuk.
Dziś ślusarz to nie tylko fachowiec od zamków i ogrodzeń. To inżynier-praktyk, który potrafi przeanalizować mechanikę urządzenia, dobrać odpowiedni materiał, zaprojektować element, a potem go wykonać z dbałością o każdy detal. To zawód, który wymaga cierpliwości, doświadczenia i pasji. A przede wszystkim realnej chęci pomocy.
– Nie ma większej satysfakcji niż moment, w którym klient odpala urządzenie i mówi: „działa lepiej niż wcześniej” – uśmiecha się Jakub Zacharczuk.
Niewielka narzędziownia pod Gryfinem udowadnia, że w erze automatyzacji i globalnych platform sprzedaży wciąż jest miejsce na indywidualne podejście i wysokiej klasy inżynieryjne rzemiosło.